ŻÓŁTE PAPIERY, CZYLI PSYCHIATRYCZNE OSZUSTWA I MANIPULACJE
Psychiatria zyskała sławę głównie dzięki Zygmuntowi Freudowi, który odegrał rolę światowego autorytetu m.in. w zakresie psychoanalizy i psychopatologii. On sam był naukowym oszustem, człowiekiem niezrównoważonym psychicznie, który pacjentów nazywał „hołotą”.
Dziś psychiatryczne oszustwa i manipulacje stanowią element codziennego życia.
Słynne „żółte papiery” ułatwiają osiągnięcie zamierzonych celów lub uniknięcie kary.
A szpitale psychiatryczne pełne są ludzi cierpiących na nieistniejące choroby.
Psychiatryczne początki
Pamiętacie „Lot nad kukułczym gniazdem” w wydaniu książkowym autorstwa Kena Keseya lub adaptacji filmowej z Jackiem Nicholsonem w roli głównej?
W latach 60. XX wieku, kiedy do księgarń trafiło to poczytne dzieło, opinia publiczna zadrżała.
Ludzie wstrząśnięci byli przedstawionym obrazem świata za zamkniętymi drzwiami bez klamek – światem szpitala psychiatrycznego.
To, co stało się sensacją było (i często nadal jest) odzwierciedleniem prawdy, jaką skrywają za sobą mury psychiatryka.
Pierwszy szpital psychiatryczny Hóspital Générale Paris rozpoczął swą działalność w 1656 roku we Francji.
Na mocy dekretu króla Ludwika XIII zamykano w nich ludzi niedostosowanych do obowiązującego systemu i próbowano stabilizować ich psychikę.
Owa stabilizacja nie miała nic wspólnego z poszanowaniem praw człowieka.
Pacjentów wbrew ich woli szpikowano medykamentami, które siały spustoszenie w ich mózgach, osłabiały układy immunologiczne i powodowały przedwczesne zgony.
Początki psychiatryków owiane są naprawdę złą sławą.
Budowano je zazwyczaj na obrzeżach miast, w ponurych miejscach, gdzie sam widok przyprawiał o trwogę.
Otoczone wielkimi murami przypominały raczej więzienie niż szpital.
Ale nie tylko sama zewnętrzna kubatura budynku przypominała więzienie.
Jego wnętrze i stosowane na pacjentach tortury pozostawiały wiele do życzenia.
Najmniej podatnych na manipulację pacjentów zamykano w obskurnych izolatkach lub celach uspokajających zwanych klatkami niedźwiedzia.
Ci bardziej ugodowi spędzali czas w maleńkich salach, które mieściły nawet kilkanaście łóżek.
Nieposłusznych osobników traktowano jak niewolników – zamykano ich w łóżkach-klatkach, przykuwano do łóżek łańcuchami lub uciskowymi pasami, zakładano im maski ze sztywnej skóry, więziono w skrzyniach lub trumnach.
Pacjenci pozbawieni intymności, szacunku, nękani okropną, hałaśliwą muzyką przypominającą ludzkie krzyki lub odgłosy zwierząt, często traktowani elektrowstrząsami, maltretowani na tzw. krześle Darwina szybko wpadali w obłęd.
Chore szpitale – nie pacjenci
Czy wiele zmieniło się od tamtych czasów?
I tak, i nie.
Jeżeli spojrzeć na to, że mamy XXI wiek, a większość państwowych szpitali psychiatrycznych wygląda tak, jak wygląda – to z pewnością możemy porównać je ze szpitalami sprzed kilku wieków.
Co najczęściej zobaczymy po wejściu na oddział ogólnopsychiatryczny?
Oprócz „mieszanki” pacjentów z przeróżnymi zaburzeniami i chorobami lub tymi całkiem normalnymi, którzy dali się zamknąć „dla zasady” lub na potrzeby własnych interesów na pierwszy rzut oka widać obskurne pomieszczenia.
Szarobure linoleum, meble co najmniej sprzed epoki, okna bez klamek lub kraty, obskurne toalety i łazienki, ponure sale.
Dodatkowo wszędzie unosi się specyficzny zapach lekarstw, niemiła woń potu pacjentów zamroczonych lekami i snujących się po korytarzach oraz wszechobecna woń tytoniu.
To ostatnie po prostu nokautuje.
Ten, kto kiedykolwiek miał styczność ze szpitalem psychiatrycznym, chociażby jako odwiedzający, wie, że papierosy to towar intratny.
Nie da się przejść przez korytarz niezauważonym, bo chorzy dosłownie atakują, podchodzą i niemalże o nie żebrzą.
Czy pacjenci w psychiatryku traktowani są podmiotowo?
Cóż, można rzec – pytanie retoryczne.
Braki kadrowe, niedostateczna opieka pielęgniarek i lekarzy, nad-władza salowych, faszerowanie pacjentów medycznymi specyfikami (o drugiej stronie działania psychotropów i o ich strasznych skutkach ubocznych pisaliśmy TUTAJ), zniewolenie, brak poszanowania intymności – to tylko niektóre psychiatryczne „przewinienia”.
Idealnie w tym kontekście sprawdzają się słowa Zygmunta Freuda – naczelnego oszusta psychiatrii, człowieka z wieloma zaburzeniami psychicznymi, mężczyznę z kompleksem Edypa, nazwanego wariatem przez przedstawicieli narodowego socjalizmu, których traktował swoich pacjentów jak idiotów, którzy zapewniają mu tylko dobry byt i powodzenie w interesach:
[…] pacjenci są tylko hołotą. Jedyną rzecz, do której pacjenci się nadają jest pomóc psychoanalitykowi utrzymać się i dostarczyć materiału do teorii.
Jasne, że nie potrafimy im pomóc. To jest terapeutyczny nihilizm.
Niemniej kusimy pacjentów, ukrywając te wątpliwości i wzmacniając ich nadzieję na wyzdrowienie.
Na temat rzeczywistości, jaką można zastać w psychiatryku, można znaleźć wiele historii.
Najczęściej są to przerażające opisy zdrowych psychicznie osób, którym biegli łatwo dorobili łatkę wariata i zamknęli na długie tygodnie, a nawet miesiące za murami „psychiatrycznego więzienia”.
W artykule „Na wariata” umieszczonym w numerze 10/2005 POLITYKI czytamy relację pana Piotra Trznadela, zdrowego psychicznie (jak później orzekli biegli) rolnika z okolic Piły, który spędził 63 dni w szpitalu psychiatrycznym w Gnieźnie:
Umieszczono mnie na oddziale z pacjentami, którzy siedzieli już w psychiatryku po kilkanaście lat. Zabrano mi telefon komórkowy, zabroniono odwiedzin rodzinie.
Gdy zacząłem domagać się przestrzegania praw pacjenta, zostałem przypięty pasami do łóżka.
Jak mi powiedzieli lekarze: żebym nie był taki aktywny. W pasach leżałem tydzień. Z całego oddziału przychodziły wycieczki pacjentów, żeby mnie pooglądać.
Odmawiałem przyjmowania leków, więc podawali mi je siłą: kilku sanitariuszy wykręcało mi ręce, a pielęgniarka robiła zastrzyk w pośladek. Leki – jak się okazało później – psychotropowe powodowały podkurcz nóg i rąk.
Zamiast chodzić, człowiek po nich tak dziwnie dreptał. Język drętwiał, umysł drętwiał.
Takich opisów i relacji pokrzywdzonych pacjentów jest więcej, a wszystkie równie przerażające.
Wielkie oszustwa biblii psychiatrów
Skąd psychiatria bierze swoje metody oszukiwania?
Jak twierdzi amerykański psychoterapeuta z ponad 30-letnim doświadczeniem Gary Greenberg, autor książki „The Book of Woe: The DSM and the Unmaking od Psychiatry” – wszystkiemu winne są zapisy w tzw. biblii psychiatrów, czyli w wydaniach DSM (Diagnostycznym i statystycznym podręczniku zaburzeń psychicznych wydawanym przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne).
To tam umieszczono listę wszystkich zaburzeń psychicznych wraz z ich kryteriami diagnostycznymi.
Podręcznik ten traktowany jest na całym świecie jako psychiatryczna wyrocznia.
Problem w tym, że lista ta od momentu pierwszego wydania DSM w 1952 roku z 14 zaburzeń psychicznych urosła w ciągu kilkudziesięciu lat do 250 (DSM-5 z 2013 roku).
Zmienia się nie tylko ilość chorób, ale i ich klasyfikacja.
Jak podaje w swej książce Greenberg w pierwszym wydaniu DSM, aż do 1973 roku homoseksualizm był uważany za „socjopatyczne zaburzenie osobowości” i wyjaśnia:
Lekarze dostawali pieniądze na jego leczenie, a naukowcy na badania nad jego przyczynami
i terapiami.Sami homoseksualiści zaś przez lata poddawani byli leczeniu przy pomocy rozmaitych metod, w tym elektrowstrząsów, psychoanalizy, terapii behawioralnej oraz sesji z asystentkami seksualnymi.
Greenberg uważa, że najnowsza wersja DSM-5, która ukazała się w maju 2013 roku, zmusza psychiatrów do diagnozowania chorób, które wcale u pacjentów nie występują.
Pseudonaukowy model „nierównowagi chemicznej”, na którym opierają się kryteria diagnostyczne, mało ma wspólnego z prawdziwym życiem wewnętrznym, dzięki czemu powstaje szereg wymyślonych, w rzeczywistości nieistniejących chorób.
Sprowadzenie ludzkiego cierpienia na drogę medycyny i farmakoterapii pozwoliła uzyskać psychiatrom władzę nad ludzkim życiem.
Ilość diagnozowanych na przestrzeni lat zaburzeń psychicznych, do których zalicza się m.in. depresję, chorobę dwubiegunową, schizofrenię, autyzm lub ADHD przeraża autora książki.
Uważa, że jest to wynikiem pewnej mody, do jakiej doprowadziła psychiatria, biorąc każdą próbę szaleństwa za przypadek godny uwagi i farmakologicznego leczenia oraz powiązania psychiatrów tworzących DSM z koncernami farmaceutycznymi.
Greenberg zauważa, że obniżenie progów diagnostycznych lub zmiany w kryteriach, lub klasyfikacjach niektórych chorób w DSM robią krzywdę pacjentom.
Od 1994 roku, kiedy to uznano, że u pacjentów z zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym nie musi występować mania, drastycznie wzrosła liczba diagnozowanych przypadków oraz sprzedaży leków antypsychotycznych i stabilizujących nastrój.
Nagle co druga osoba sięgała po reklamowane stabilizatory nastroju, które miały pomóc w walce z „zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym”.
Takie paradoksy pojawiają się także w przypadku zaburzenia dwubiegunowego u dzieci, gdzie liczba „zachorowań” wzrosła czterdziestokrotnie w ciągu dekady, a do dziś pokrzywdzeni środkami farmakologicznymi walczą z ich skutkami ubocznymi.
Absurdy w bieżącej wersji DSM również zadziwiają autora książki.
Przykładowo zmiany w kryteriach depresji doprowadzają do tego, że każda osoba, która będzie w stanie żałoby, będzie cierpiała i odczuwała smutek po stracie bliskiej osoby, nie będzie traktowana jako normalna, lecz chora, a uczucie żałoby będzie wymagało zastosowania psychotropów.
I nie ma tu mowy o krytycznym stanie, lecz o tym, co kiedyś dla każdego było normalne i naturalne – smutku i przygnębieniu po śmierci kogoś bliskiego.
Psychiatria i szwindlowane „żółte papiery”
Zdarza się, że o psychiatryczne oszustwa proszą się sami „chorzy”.
Tak zwane oszustwa na psychiatryk są powszechną metodą wykorzystywaną przez gangsterów i przestępców, którzy pragną uniknąć odpowiedzialności za popełnione czyny.
Polscy psychiatrzy alarmują, że szpitale psychiatryczne są pełne pacjentów, którzy w rzeczywistości są zdrowi.
Coraz częściej o zrobienie z kogoś wariata starają się biznesmeni, którzy chcą zniszczyć swoich konkurentów, zdradzane żony, krewni bogatych ciotek i wujków, urzędnicy i przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości.
W swoich niecnych czynach wiedzą, że przypięta łatka wariata może zniszczyć komuś życie, a to już tylko krok od osiągnięcia zamierzonych korzyści.
A zrobienie z kogoś (lub z siebie) wariata nie jest tak trudne, jak mogłoby się wydawać.
Jeden ze znanych łódzkich psychiatrów stwierdził kiedyś, że biegli psychiatrzy, którzy za kilkaset złotych wystawiają groźnym przestępcom „żółte papiery”, czyli zaświadczenia o chorobie psychicznej, mogą przecież bez problemu wypisać je każdej innej osobie.
Dlatego też z roku na rok w polskich szpitalach i klinkach psychiatrycznych przybywa pacjentów, z czego wiele osób jest tam leczonych i przetrzymywanych bezpodstawnie.
A na koniec mała ciekawostka: ostatnio psychiatrzy podczas konferencji na Uniwersytecie w Yale zdecydowanie stwierdzili i podali do opinii publicznej informację o tym, że ich zdaniem prezydent USA Donald Trump jest poważnie chory psychicznie i nie powinien pełnić swojej funkcji.
Chodzi o to, że po inauguracji kadencji w Waszyngtonie Trump oficjalnie stwierdził, że jego zaprzysiężenie zgromadziło największe tłumy w historii.
Dr John Gartner z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Baltimore uważa, że prezydent USA:
[…] nie jest po prostu kłamcą i narcyzem, ale również paranoikiem. Jeśli prezydent wierzy w swoje słowa, to znaczy, że ma urojenia.
Opinię doktora podzielają również inni psychiatrzy, którzy twierdzą, że jest to bardzo niebezpieczny człowiek.
Czy mają rację?
Skuteczna pomoc psychologiczna kliknij TUTAJ
*Niebieską czcionką zaznaczono odnośniki np. do badań, tekstów źródłowych lub artykułów powiązanych tematycznie.
https://www.youtube.com/watch?v=rVostO9Kz08